Aktualności

Niezależne inicjatywy
na rzecz studentów
i doktorantów

Nieprawidłowości w procedurach zatrudnienia naukowców w Polsce sygnalizowane w mediach

Wśród chorób trapiących polskie szkolnictwo wyższe oraz naukę w ostatnich latach wymienia się między innymi nepotyzm i brak przejrzystości procedur związanych z zatrudnianiem. W dyskursie publicznym panuje niemal powszechna zgoda co do tego, że należy otworzyć ścieżki kariery zwłaszcza dla młodych, ambitnych naukowców. Jednak mimo to polska nauka nie uwolniła się na razie od patologii w procedurach zatrudniania.

To właśnie one stanowią jeden z tematów poruszanych przez media przy okazji dyskusji o polskiej akademii. Stąd też warto prześledzić, jakie przypadki nieprzestrzegania procedur zatrudniania zostały zauważone i zdiagnozowane oraz jakie rozwiązania proponowano na przestrzeni lat. Tym bardziej, że tego typu praktyki drażnią opinię publiczną. Szczególnie istotne wydają się tutaj dwa powody. Po pierwsze, wpisują się one w obraz bolączek trapiących sektor państwowy w ogóle. Po drugie, dotykają sytuacji przede wszystkim młodych naukowców, mających z reguły nikłe szanse na stałe zatrudnienie. Oficjalne konkursy na stanowiska akademickie miały być remedium na hermetyczność etatów i feudalne uniwersyteckie hierarchie. Niestety, formuła ta nie sprawdza się i często służy obsadzaniu stanowisk przez konkretne osoby.

Jednym z przykładów tego zjawiska jest sprawa Miłki Stępień, doktor orientalistyki starającej się o zatrudnienie na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wystartowała w konkursie, przeszła pozytywnie etap formalny, ale pracy nie dostała. Gdy wniosła o udostępnienie protokołów z konkursu, gdzie powinno znaleźć się uzasadnienie tej decyzji, spotkała się z odmową władz uczelni. Sprawę opisała w kwietniu 2015 roku „Gazeta Wyborcza” i wywołała niemałe poruszenie w świecie akademickim [Violetta Szostak, „Miłka Stępień: idolka młodych naukowców”, w: „Gazeta Wyborcza”, 1 kwietnia 2015 r.].

Przed przyjrzeniem się sprawie dr Stępień warto naświetlić dyskusję o konkursach na stanowiska akademickie. Temat otwartości procedur zatrudniania i konieczności zmian dotychczas funkcjonujących praktyk pojawiał się bowiem w dyskursie publicznym od dawna – w tej sprawie zobowiązanie składał już Jarosław Kaczyński za czasów swojego premierowania (w latach 2006-2007) [j.sad., „Premier z naukowcami”, w: „Rzeczpospolita”, 20 listopada 2006].

Po pierwsze: konkurencyjność i doskonałość naukowa

Sprawa była podnoszona także przez następny rząd. Barbara Kudrycka, najdłużej urzędująca minister nauki i szkolnictwa wyższego, już na początku swojej kadencji deklarowała: Nie mam wątpliwości, że zapis [zakazujący służbowej podległości na wydziałach, w instytutach i katedrach między krewnymi i powinowatymi – przyp. MH] wzbudzi spore kontrowersje. Jesteśmy jednak zdecydowani, by walczyć z nepotyzmem, bo trudno uwierzyć, że rodzinę zawsze traktuje się tak, jak pozostałych pracowników. Wśród profesorskich dzieci są wybitni naukowcy i nie chcemy blokować ich karier, ale niech nie robią ich pod kierownictwem tatusia czy mamusi [Magdalena Kula, Maria Nowak, „Kudrycka rozbija naukowe klany”, w: „Dziennik Polska The Times”, 10 lutego 2009].

Problem miał być rozwiązany m.in. przez ustawowy zakaz nepotyzmu. Rozwiązanie budziło wątpliwości – ze względu na tendencję do nadregulacji (czyli przesadne regulowanie przepisami prawa) i obfitość nepotycznych powiązań w świecie nauki. Trzy lata później komunikat na stronie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego głosił, że resort podejmuje starania, dzięki którym nowy system kariery naukowej będzie bardziej przejrzysty, pozbawiony nepotyzmu, a konkursy na uczelniach staną się bardziej otwarte na wszystkich pracowników naukowych [„Minister Kudrycka o efektach reform i priorytetach resortu”, w: nauka.gov.pl, 21 października 2012]. Rok później MNiSW chwalił się wprowadzeniem zakazu nepotyzmu jako jednym z osiągnięć sześciu lat reformy [„Prof. Barbara Kudrycka – 6 lat na stanowisku ministra nauki i szkolnictwa wyższego”, w: nauka.gov.pl, 20 listopada 2013]. Zdawać by się mogło, że waga problemu została dostrzeżona, co pociągnęło za sobą konkretne rozwiązania prawne.

Ciągle zmieniana ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym oraz obecność tematu w dyskursie publicznym nie przyczyniły się jednak do poprawy sytuacji. Także obecne kadry naukowe wskazują istniejące procedury zatrudniania jako co najmniej niewystarczające. Dotyczy to nie tylko uniwersytetów, lecz także innych dużych instytucji badawczych. Istotną w tym kontekście deklarację złożył wybrany 19 marca 2015 r. na prezesa PAN, profesor Jerzy Duszyński. Chce on, by nabór na stanowiska, szczególnie na początkowych etapach kariery naukowej, był prawdziwie otwarty dla wszystkich zdolnych i motywowanych osób, bez względu na to skąd przychodzą. Talenty rodzą się wszędzie z tym samym natężeniem. Zatrudnienie jak największej liczby utalentowanych i motywowanych osób jest podstawą sukcesu nauki w danym kraju [Ludwika Tomala, „Nowy prezes PAN stawia na doskonałość, otwarte konkursy, brak celebry”, w: serwis Nauka w Polsce – www.naukawpolsce.pap.pl, PAP, 30 kwietnia 2015].

Konieczność większego otwarcia się na pracowników naukowych „z zewnątrz” (tj. dotąd niezwiązanych z instytucją, która tego pracownika zatrudnia) była także jednym z wniosków firmowanej m.in. przez MNiSW i Fundację na rzecz Nauki Polskiej konferencji Polish Scientific Networks, która odbyła 21 czerwca 2015 roku [Jakub Wołosowski, „Chciałam wracać, ale nie miałam dokąd. Jak ściągnąć naukowców-emigrantów do kraju?”, w: innpoland.pl, 24 czerwca 2015]. Otwarcie się w tej koncepcji ma służyć konkurencyjności i budowaniu tak zwanej „doskonałości naukowej”, pobudzanej przez obecność wybitnych naukowców, także spoza Polski.

Model kariery naukowej silnie wiąże się z tym, jaki rodzaj nauki się uprawia, dlatego też jest jednym z najbardziej doniosłych (lub dojmujących w przypadku źle prowadzonej polityki naukowej) strukturalnych wyborów w procesie reformowania akademii. W debacie pojawiły się też głosy mówiące o konieczności „uwolnienia” procedur zatrudnienia, zrezygnowania z części długoterminowych etatów i zamienienia ich krótkoterminowymi kontraktami – powiązanymi z wykonywanymi w ramach grantów projektami badawczymi. Taki rodzaj pracy funkcjonuje zwłaszcza w zespołach badawczych nauk ścisłych, nastawionych na jasno zaprojektowane badania oraz publikację raczej artykułów niż monumentalnych opracowań. Zespoły te powinny ze sobą rywalizować w wykazywaniu jak najlepszych wyników, a dostęp do finansowania mieliby w tym modelu wyłącznie najlepsi. Profesor Maciej Żylicz, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, był jednym z najbardziej zagorzałych zwolenników tego kierunku reformy. Jak deklarował, problemem polskiej nauki jest nie tylko jej niedofinansowanie. Wciąż borykamy się z mentalną i strukturalną spuścizną czasów Polski resortowej, w której najważniejsze było, by wszyscy mieli po równo, a konkurencyjność i naukowa ambicja rzadko znajdowały poważanie. Dlatego uważam, że fundusze z kolejnej transzy pomocy europejskiej powinny być w znacznej części zarezerwowane dla wąskiej grupy uczonych, ponadprzeciętnie kreatywnych i naukowo wybitnych, umiejących przełamać stare nawyki oraz stosować najlepsze, uznane na świecie praktyki w swojej pracy naukowej [Maciej Żylicz, „Mam przepis na finansowanie polskiej nauki”, w: „Gazeta Wyborcza”, 31 października 2012].

Po drugie: odmłodzenie nauki

W przypadku modelu nakierowanego w większym stopniu na granty zwiększa się dynamika zatrudnienia, sam naukowiec częściej musi także wykazywać się wynikami. Wpływa to na dużą niestabilność prowadzenia badań i jej krótki horyzont. Jednak najbardziej wpływowi decydenci i opiniodawcy w świecie polskiej nauki widzą w finansowaniu grantowym właśnie otwarcie procedur zatrudniania na dotychczas dyskryminowaną grupę młodych naukowców – tak jak wcześniej emancypację widzieli właśnie w konkursach. Obecna minister nauki Lena Kolarska-Bobińska stwierdza: Część osób narzeka, że on [system grantowy – przyp. MH] wiąże ręce, nie pozwala swobodnie biec myśli naukowej. Ale system grantowy jest kluczowy dla młodych ludzi – wielu z nich może składać wnioski o granty poza sztywnym, często feudalnym systemem w swoich uczelniach. (...) To szansa dla młodych ludzi wyjścia ze swojego środowiska naukowego [Lena Kolarska-Bobińska, „Rozważamy zmiany w finansowaniu uczelni”, w: Serwis Nauka w Polsce, naukawpolsce.pap.pl, 9 lipca 2015].

Jednym z problemów jest fakt, że mimo ustawowego wymogu zatrudniania na uczelniach w drodze konkursów (por. art. 121 ust. 3. ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym: Mianowanie po raz pierwszy w uczelni następuje po zakwalifikowaniu w drodze konkursu. Zasady i tryb przeprowadzania konkursu oraz kryteria kwalifikacyjne określa statut) nie przyczynia się to do większej otwartości na istotne dla młodych przepływy kadry między uczelniami. Jak konstatuje Michał Bilewicz, członek Rady Młodych Naukowców, wobec tego bezmiaru patologii, jedynym sposobem na uzdrowienie sytuacji są granty. To dzięki nim najzdolniejsi mogą znaleźć pracę na uczelni – nawet jeśli nie chadzali na piwo z dziekanem i nie są na „ty” z kadrą profesorską. Fakt, że coraz więcej grantów jest recenzowanych za granicą, pozwala nam nieco rozbić feudalne struktury, które rządzą polskimi jednostkami naukowymi. Znam wielu utalentowanych uczonych, którzy wrócili do Polski z zagranicy tylko dlatego, że mogli tu zostać zatrudnieni w ramach grantu. Na normalne etaty w naszym środowisku nie mieliby co liczyć [Michał Bilewicz, „Dlaczego nie pójdę w Czarnej Procesji?”, w: „Nowe Peryferie”, 9 czerwca 2015].

Polski system grantowy, często słusznie krytykowany za wspomnianą niestabilność, a także niewystarczającą weryfikację jakości przedstawianych projektów, to materiał na osobne opracowanie. Warto o nim wspomnieć, aby nakreślić kontekst, w którym otwarte konkursy okazują się propozycją niewystarczającą. W obecnych warunkach bowiem uczelnie z powodzeniem mogą organizować ustawione konkursy, po których od razu widać, że grono kandydatów spełniających kryteria będzie najpewniej bardzo wąskie, jeśli nie wręcz jednoosobowe. Tak było chociażby w przypadku Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, który w okresie styczeń-luty 2015 r. poszukiwał kandydata legitymującego się co najmniej dyplomem z psychologii oraz nauk o bezpieczeństwie. Co więcej, ogłoszenie można było znaleźć w oficjalnej bazie MNiSW (sic!).

Niestety, tego typu oferta nie stanowi odosobnionego przypadku. Procedury konkursowe, teoretycznie wymuszające jawność i dostępność dla osób spoza środowiska danej uczelni czy instytutu, w praktyce – tak samo jak wcześniej – uniemożliwiają fluktuację kadr. Nie stają się bardziej przejrzyste w stosunku do status quo ante; zmienia się za to jedynie sposób blokowania pożądanych stanowisk.

Ten stan rzeczy potwierdza także raport Krajowej Reprezentacji Doktorantów z września 2014 roku, w którym konstatuje się: doktoranci wyjeżdżający za granicę często decydują się również na pozostanie w obcym kraju. Przyczyną tego faktu jest brak możliwości rozwoju swoich zainteresowań i kompetencji w Polsce, brak perspektywy zatrudnienia po ukończeniu studiów doktoranckich lub niesatysfakcjonujące wynagrodzenie po podjęciu pracy np. na uczelni [„Diagnoza stanu studiów doktoranckich 1.0”, praca zbiorowa, Krajowa Reprezentacja Doktorantów, s. 46]. Bardziej obrazowo kłopoty z zatrudnieniem przez procedury konkursowe i wiążącą się z tym frustrację przedstawiła w swoim tekście Maja Chodzież, świeżo upieczona doktor nauk humanistycznych, która przez dwa lata borykała się z niemożnością zdobycia zatrudnienia: Sporządzam listę wszystkich konkursów grantowych i wpisuję je do kalendarza. Jeszcze nie wiem, że w najbliższych dwóch latach złożę ponad 40 różnych aplikacji, propozycji badawczych i zgłoszeń na konkursy. Wszystkie bezskutecznie. Sama dość szybko diagnozuje powód: Systematycznie przeglądam ogłoszenia o stanowiskach dla adiunktów. Mamy w Polsce cywilizację i takie anonse są już publikowane nie jak kiedyś na małej tablicy przy sekretariacie, ale na stronie ministerstwa. Tylko co z tego, skoro większość jest wyraźnie pisana pod konkretnych ludzi. Widać to po zestawie wymagań, które łącznie spełniają dwie osoby w kraju (znane mi, bo specjaliści z danej wąskiej działki zawsze się znają). Na przykład: „Wymagany dyplom doktora nauk jajoznawstwa ze specjalizacją w żółtkach”; daje go tylko jeden uniwersytet w kraju. Oczywiście ten poszukujący. (…) Uniwersytet ma pewność, że zatrudni tylko własnych doktorantów [Maja Chodzież, „Będąc młodą doktorką”, w: „Gazeta Wyborcza”, 3 stycznia 2015].

Konkursy niby-otwarte

Samo konserwowanie stanowi zapewne usankcjonowaną praktykę wielu uczelni – okazuje się bowiem, że niechętnie dają się one prześwietlać, jeśli idzie o przebieg konkursu. Zgodnie z ustawą o dostępie do informacji publicznej wszelkie dokumenty związane z funkcjonowaniem publicznych instytucji powinny być jawne i udostępniane na życzenie każdego obywatela. To dotyczy także konkursów na stanowiska akademickie – a więc wszelkich protokołów utrwalanych w trakcie procedury. W praktyce bywa z tym jednak różnie, o czym dobitnie przekonała się wspomniana dr Miłka Stępień, przez „Gazetę Wyborczą” ochrzczona mianem „idolki młodych naukowców”.

Sąd w sporze z UAM o udostępnienie protokołów przyznał Stępień rację, co jednak nie doprowadziło jeszcze do ujawnienia rzeczonych dokumentów. Jak relacjonuje sama zainteresowana, władze uniwersyteckie twierdzą, że kandydatka nie spełniła wymogów formalnych, choć żeby zostać odrzuconą na tym etapie postępowania, na którym to miało miejsce, musiała wcześniej uzyskać pozytywną ocenę. Co więcej, jej kwalifikacje jasno wskazują na to, w którym z przeprowadzanych wówczas na UAM konkursów na stanowiska mogła startować [Violetta Szostak, „Miłka Stępień: idolka młodych naukowców”, w: „Gazeta Wyborcza”, 1 kwietnia 2015 r.].

Sama Stępień dostrzega jednak w sprawie coś więcej niż tylko problem z nepotyzmem – chodzi bowiem o szersze trudności w zatrudnianiu młodych ambitnych: Problem z konkursami na uczelniach w Polsce jest według mnie systemowy. Obserwowałam to, gdy robiłam doktorat. Od doktoranta bardzo dużo się wymaga, ma prowadzić zajęcia, zajmować się sprawami administracyjnymi, studenckimi, redagować prace naukowe, organizować konferencje, w dużej części za darmo. I ludzie się na to godzą, bo w domyśle jest: „Jeżeli zrobisz wystarczająco dużo, to zostaniesz zatrudniona”. A przecież nie można czegoś takiego obiecywać, bo konkursy na adiunktów są otwarte, więc powinna wygrać osoba o najwyższych kwalifikacjach, a niekoniecznie z tego samego wydziału. Ale etatów jest mało, więc pisze się konkurs pod konkretnego doktoranta, który sobie stanowisko wypracował [Violetta Szostak, „Miłka Stępień: idolka młodych naukowców”, w: „Gazeta Wyborcza”, 1 kwietnia 2015 r.].

W podobnej sytuacji znalazła się dr Karolina Jankowska z Uniwersytetu Wrocławskiego. Władze wydziału niechętnie tłumaczyły się z podjętych decyzji, w ponownie przeprowadzonym konkursie zarządziły tajne głosowanie, w wyniku którego zatrudniono osobę związaną z jednostką przed przeprowadzeniem konkursu, mimo że uprzednio nie uzyskała najwyższej liczby punktów w postępowaniu rekrutacyjnym. Ministerstwo zaś, zapytane przez Jankowską o planowane działania w kwestii zwiększenia jawności procedur konkursowych, stwierdziło, że nie jest jego rolą weryfikowanie nieprawidłowości. Gdy Jankowska napisała do MNiSW ponownie, podkreślając swoje intencje, otrzymała odpowiedź o tym, że prowadzone są działania zmierzające do uszczegółowienia możliwości odstąpienia od wymogu przeprowadzenia konkursu na stanowiska w uczelni (sic!). List ten został napisany 29 listopada 2013 roku [www.karolinajankowska.eu]. Jankowska złożyła skargę do Komisji Europejskiej, która wyraziła poparcie dla jej działań, choć nie zdecydowała się na podjęcie interwencji. W imieniu KE odpowiadał Robert-Jan Smits: W pełni podzielam poglądy, że należy zrobić wszystko, aby rekrutacja naukowców w Europie była otwarta, przejrzysta i opierała się na kwalifikacjach. Komisja Europejska od wielu lat współpracuje z państwami członkowskimi, aby opracować zintegrowane podejście do zasobów ludzkich na uniwersytetach i w instytucjach naukowych. Jak jednak Pani z pewnością wie, Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej przewiduje podział kompetencji między Unią Europejską a jej państwami członkowskimi. Choć realizujemy wspólne cele, za opracowywanie krajowej polityki w zakresie badań naukowych i edukacji odpowiedzialne są państwa członkowskie. Jestem przekonany, że jest Pani też świadoma faktu, iż za decyzje dotyczące obsadzania stanowisk akademickich odpowiadają państwo członkowskie i dana instytucja naukowa [www.karolinajankowska.eu]. Sprawę opisała wrocławska „Gazeta Wyborcza”.

Warto pamiętać, że opisane przypadki stanowią prawdopodobnie jedynie część nieprawidłowości mających miejsce na polskich uczelniach. Mowa tutaj o naukowcach z pewnym dorobkiem, pracujących w dużych miastach, gdzie z pewnością łatwiej o dotarcie do mediów. Nie wiadomo, jak opisane przypadki przekuwają się w statystyki, jednak jeśli sama minister Kolarska-Bobińska w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” wprost deklaruje, że brakuje przejrzystości procedur zatrudniania, skala musi być odczuwalna [„Uniwersytet psuje się od rektora”, wywiad Agnieszki Kublik z Leną Kolarską-Bobińską, w: „Gazeta Wyborcza”, 7-8 lutego 2015].

Po trzecie: zgodność z europejskimi standardami

Skoro procedury konkursowe nie działają, dlaczego ich wprowadzenie jest jednak tak ważne? Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie w polskich realiach konkurs na stanowisko naukowe, który nie byłby „ustawiony”?

W kwestii otwartości konkursów na stanowiska akademickie powstał szeroki zestaw dyrektyw Unii Europejskiej, zgromadzonych w dokumencie „Europejska Karta Naukowca. Kodeks postępowania przy rekrutacji pracowników naukowych” (dalej: EKN). Punktem wyjścia dla dokumentu jest stwierdzenie, że europejski rynek pracy akademickiej nie jest – w porównaniu do krajów takich jak USA czy Japonia – szczególnie atrakcyjny. Jednym z jego celów jest wprowadzenie i wdrożenie nowych narzędzi rozwoju kariery naukowców, aby poprawić perspektywy zawodowe pracowników naukowych w Europie. By ułatwić jego realizację grantodawcom, w dokumencie przytacza się konkretne rozwiązania do wdrożenia. Oprócz ogólnego, powtarzającego się zalecenia dotyczącego otwartości i przejrzystości konkursów na stanowiska, autorzy dokumentu konstatują: Ogłoszenia w sprawie zatrudnienia powinny zawierać dokładny opis wymaganej wiedzy i kwalifikacji oraz nie być na tyle specjalistyczne, by zniechęcić odpowiednich kandydatów. Pracodawcy powinni zamieścić również opis warunków pracy oraz uprawnień, w tym opis perspektyw rozwoju zawodowego. Ponadto, należy realistycznie oszacować czas pomiędzy umieszczeniem ogłoszenia o wolnym stanowisku lub zaproszenia do zgłaszania kandydatur a ostatecznym terminem nadsyłania podań. Ponadto zaleca się w EKN: Po zakończeniu procesu doboru kandydatów należy również ich powiadomić o mocnych i słabych stronach ich podań. Niestety, pobieżny przegląd ministerialnej bazy ogłoszeń wskazuje, że wiele instytucji firmowanych przez MNiSW może nie spełniać tych wymagań, organizując ewidentnie „ustawione” konkursy oraz uchylając się od obowiązkowego udzielenia informacji publicznej zainteresowanym stronom. Problem ten został zresztą zauważony przez środowisko naukowe – o konieczności systematycznego wdrażania się EKN napisali m.in. Obywatele Nauki w „Pakcie dla nauki”, a także Komitet Kryzysowy Humanistyki Polskiej w swoich założeniach programowych [„Pakt dla nauki”, pod red. Anny Muszewskiej, Anety Pieniądz, Łukasza Niesiołowskiego-Spano, Warszawa 2015, obywatelenauki.pl/; Magdalena Piejko, „Humaniści żądają reformy”, w: niezalezna.pl, 17.03.2015 r.].

Ministerstwo zareagowało na ten postulat komunikatem na swojej oficjalnej stronie internetowej, w której przytacza się słowa szefowej resortu: Ważne, by rosła świadomość zasad zawartych w obu tych dokumentach. Przyjazne środowisko pracy w świecie nauki jest kluczowe nie tylko, żeby przestrzegać reguł etycznych, ale też, by nie tracić talentów i promować doskonałość w nauce. Wdrożenie Karty [EKN – przyp. MH] i Kodeksu [postępowania przy rekrutacji pracowników naukowych – przyp. MH] może pomóc uczelniom w przygotowaniu własnych strategii dotyczących standardów zatrudniania i rozwoju naukowego – mówi minister nauki.– Same zalecenia etyczne często okazują się niewystarczające, jeżeli pozostają na papierze i nie są skutecznie wdrażane – dodaje prof. Lena Kolarska-Bobińska. Konkretną zachętą dla grantodawców mają być narzędzia prawne zastosowane w organizacji największych konkursów grantowych: Narodowego Centrum Nauki oraz Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Jak wynika z komunikatu, do apelu minister pozytywnie odniósł się już NCN (zamierza przyznawać dodatkowe punkty za przestrzeganie w ramach finansowanego projektu EKN), a także Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych, który nagradza jednostki posiadające logo HR Excellence in Research, przyznawane instytucjom naukowym przez Komisję Europejską za skuteczne wdrażanie EKN [„Ministerstwo Nauki rozpoczyna plan wdrażania na polskich uczelniach Europejskiej Karty Naukowca i Kodeksu postępowania przy rekrutacji pracowników naukowych”, w: mnisw.gov.pl, 15 kwietnia 2015].  Strona internetowa Komisji Europejskiej wyróżnia tylko 6 takich instytucji naukowych.

Wydaje się zatem, że na efekty trzeba będzie dopiero poczekać. Optymizmem napawa fakt znaczącej widoczności EKN w środowisku naukowym, gdzie tego typu standardy, choć w większości instytucji akademickich nie zostały dotychczas wdrożone, stają się przynajmniej istotnymi punktami odniesienia. Co ważne, taki punkt widzenia podzielają bardzo różne strony tegoż środowiska, co pozwala żywić nadzieję na rozpoczęcie procesu faktycznego wdrażania wysokich standardów zatrudnienia w życie. Tym bardziej, że – na co wskazuje między innymi niedawny mocny apel byłego prorektora Uniwersytetu Wrocławskiego, opublikowany akurat w sprawie nieprawidłowej procedury habilitacyjnej, choć w przypadku ustawianych konkursów równie adekwatny – potrzebne są bardzo odważne działania. Bez nich wciąż będzie brakowało pieniędzy na badania, ich jakość będzie dalej spadać, opinia o środowisku będzie coraz gorsza, aż w końcu podatnicy uznają, że nie ma sensu nas finansować [Leszek Pacholski, „Prokurator nas nie wyręczy. O patologiach na polskich uczelniach”, dostęp na: https://wszystkoconajwazniejsze.pl, 25 lipca 2015].

autor: Monika Helak